sobota, 22 września 2012

Michał Łasko o wszystkim i o niczym

Tych szczęśliwców, którzy mają taką możliwość, zapraszam serdecznie na oficjalną prezentację drużyny Jastrzębskiego Węgla przed sezonem 2012/2013, która odbędzie się w najbliższy piątek, 28 września w Hali Widowiskowo-Sportowej w Jastrzębiu o godzinie 20. oraz na mecz z mistrzem Niemiec następnego dnia o godzinie 17. Wejściówki na prezentację oraz mecz są bezpłatne. Trzeba się tylko dobrze pchać ;-) Myślę że warto, bo prezentacja mimo że jest owiana wielką tajemnicą, na pewno będzie bardzo ciekawa (biorąc pod uwagę ostatnie). - Mogę zapewnić, że także tym razem nasza prezentacja będzie zupełnie wyjątkowa i zaskakująca. Na naszych wiernych fanów czekać będzie w piątek mnóstwo niespodzianek i tyle samo dobrej zabawy, a sobotę mnóstwo pozytywnych sportowych emocji – zachęca Zdzisław Grodecki, prezes Jastrzębskiego Węgla.

Może przesadzam, ale ja naprawdę uwielbiam tego faceta. Nie tylko na boisku, ale również w wywiadach. Szczery, otwarty, pozytywny, normalny.


Kapitan, to brzmi dumnie!

- Czy brązowy medal igrzysk olimpijskich dla pana i pańskich kolegów był sporym zaskoczeniem? 
Michał Łasko: We Włoszech panowała opinia, że nie jesteśmy w stanie nawiązać do wspaniałych tradycji. Ale przygotowywaliśmy się w ciszy i spokoju, a trener Mauro Berruto dokonał przewartościowania zespołu. Moim zdaniem dokonaliśmy dużego wyczynu, bo włoska ekipa nie była stawiana w gronie kandydatów do medalu.

- Na inaugurację przegraliście jednak w dość kiepskim stylu z biało-czerwonymi...
Michał Łasko: Liczy się końcowy efekt, po turnieju olimpijskim natychmiast wyrzuciłem z pamięci to spotkanie. Dobrze zagraliśmy dwie najważniejsze potyczki: z USA oraz z Bułgarią o brąz. Natomiast nadal nie mogę się pogodzić, że Brazylijczycy tak mocno zlali nas w półfinale, choć porażki są wkalkulowane w nasz sportowy życiorys. Chyba, że za cztery lata, jak dotrwam i zdobędziemy złoto w Rio, to może o tym zapomnę. Sukcesy sportowe są wpisane w moją rodzinę, więc gdy przywiozłem brąz, wszyscy się cieszyli i gratulowali. Przypomnę jednak, że tata Lech jest o dwie półki wyżej, bo ma złoto olimpijskie.

- Była okazja wypocząć po igrzyskach?
Michał Łasko: Miałem zaledwie dwa dni wolnego, bo moja narzeczona Milena (Stacchotti – przyp. red.) rozpoczęła treningi w Dąbrowie Górniczej i przyjechałem razem z nią. Ona dopiero teraz poznaje tutejsze realia i nie chciałem, by czuła się samotnie i borykała z wieloma problemami dnia codziennego. We dwójkę zdecydowanie raźniej i... przyjemniej.



- Zamieszkaliście w Katowicach. Czy to był świadomy wybór?
Michał Łasko: Tak, z punktu logistycznego najlepszy. Mieszkamy niedaleko drogi szybkiego ruchu i oboje możemy swobodnie przemieszczać się do pracy. Wybraliśmy „złoty środek″.

- Kapitan to brzmi dumnie...
Michał Łasko: Chyba już jestem tak stary, że uznano, iż ta funkcja należy mi się z racji wieku (śmiech). Postaram się z niej wywiązać jak najlepiej ku zadowoleniu wszystkich. Nie będę ukrywał, że mam satysfakcję, że wszyscy darzą mnie zaufaniem.

- Jak ocenia pan „nową″ ekipę Jastrzębskiego Węgla? Jest lepsza od poprzedniej?
Michał Łasko: Mamy silny zespół, którego trzon pozostał. Nastąpiły korekty w składzie, ale wynikające z potrzeby chwili. W poprzednim sezonie w Jastrzębiu zmieniło się wszystko: trener, zawodnicy i nim „złapaliśmy″ właściwy rytm, upłynęło kilka miesięcy. Występ w klubowych mistrzostwach świata to osobny rozdział, tam wystąpiliśmy na fali entuzjazmu. Teraz jest inaczej. Mamy więcej czasu na przygotowania i możemy doskonalić taktykę. Wierzę, że będzie zdecydowanie lepiej. Środkowych bloku mamy chyba najsilniejszych w lidze, to niezwykle inteligentni zawodnicy, poradzą w sobie w najtrudniejszych sytuacjach. Trenera czeka trudny wybór. O przyjęcie również się nie martwię, bo Krzysiek Gierczyński jest doświadczonym zawodnikiem. O zaletach Michała Kubiaka mógłbym w nieskończoność. Przybył Mateo Martino, siatkarz obdarzony talentem i wiele już potrafiący. Byłoby dobrze gdyby Mateo szybko poznał podstawy języka polskiego, bo będzie mu zdecydowanie łatwiej. Libero Damian Wojtaszek to również wartościowy zawodnik.



- Rozgrywający Simon Tischer pojawił się jednak dopiero dwa dni temu...
Michał Łasko: To również, moim zdaniem, nie jest problem, bo do inauguracyjnego meczu pozostało jeszcze trochę czasu. Dobrzy fachowcy z branży szybko znajdują nić porozumienia (śmiech). Najważniejsze, że jesteśmy w komplecie i możemy już trenować na pełny gwizdek.

- W Jastrzębskim Węglu mówi się o...
Michał Łasko: Będziemy walczyć o złoto, bo tylko takie cele sobie stawiam. Mamy drużynę przygotowaną do tej walki!

- Czy sezon będzie się kręcił wokół czterech drużyn?
Michał Łasko: Pewnie tak, choć ich siła jest nieco zróżnicowana. Skra już nie będzie tym zespołem sprzed roku czy dwóch, kiedy wyraźnie dominowała. Oni grali przez kilka lat tym samym składem, ale teraz, nie wiem jak sobie poradzą bez Falaski, Kurka czy Możdżonka. To jednak ich zmartwienie. Resovia bez Grozera również straci na wartości. Pozostajemy my i ZAKSA, ale to wszystko okaże się podczas rozgrywek. Mamy również swoje ambicje w europejskich pucharach. Niemniej sezon będzie ciekawy i zapewne okraszony wieloma nieoczekiwanymi rozstrzygnięciami. Oby tylko kontuzje nas omijały.




Mamy swoje ambicje. I tego się trzymajmy!

W kolejce wywiady z Russellem Holmesem i Simonem Tischerem. Już niedługo na blogu :)

Zdjęcia pochodzą ze strony volleywood.net. Nie wiem co oni biorą, ale musi być dobre.


niedziela, 16 września 2012

Mateusz Malinowski: w każdy trening wkładam całe serce, by coś z niego wynieść.

Marcin Fejkiel: Przed Tobą drugi sezon w jastrzębskich barwach. Co dał Ci ten pierwszy, debiutancki rok w Jastrzębskim Węglu? 

Mateusz Malinowski: Myślę, że był to rok nauki siatkówki w profesjonalnym wydaniu. Biorąc pod uwagę to, że wcześniej grałem w pierwszej lidze, był to dla mnie duży przeskok. Nabrałem trochę doświadczenia, zagrałem w kilku spotkaniach. Cenny był też wyjazd do Kataru na Klubowe Mistrzostwa Świata, gdzie mogłem zobaczyć, jak wygląda tak duża impreza siatkarska od podstaw. Nie sposób nie wspomnieć o pracy z trenerem Lorenzo Bernardim, który był najlepszym siatkarzem na świecie, zna się na tym, co robi, wskazuje, jaka powinna być nasza mentalność, na czym mamy się skupiać, czyli pokazuje nam cechy, które są potrzebne do tego, by stać się dobrym siatkarzem.

Jesteś najmłodszym zawodnikiem w zespole. Nadal czujesz się “szarą myszką”, jak stwierdziłeś w jednym z wywiadów, czy w tym względzie coś się jednak zmieniło?

Poprzez to, że zostałem w jastrzębskim zespole na kolejny sezon, nabrałem większej pewności siebie. Nie musiałem już wchodzić jako nowicjusz do zespołu, teraz to inni zawodnicy, którzy są nowi, pytają mnie o różne sprawy, a ja już wiem, co będzie na treningu, na czym najbardziej zależy trenerowi, co jest istotne i gdzie trzeba się bardziej postarać. Oczywiście w każdy trening wkładam całe serce, by coś z niego wynieść.



Kiedy przychodziłeś do Jastrzębia mówiono o Tobie “talent na miarę drugiego Wlazłego”. Taka “etykieta” pomaga młodemu zawodnikowi czy jest obciążeniem?

Powiem szczerze, że osobiście nigdy takiej opinii na swój temat nie słyszałem. Myślę, że znacząco różnię się stylem gry od Mariusza Wlazłego. On jest trochę innym zawodnikiem jeśli chodzi o ogólną charakterystykę. Oczywiste jest to, że do niego mi sporo brakuje. W ogóle ciężko dokonywać takich porównań, a jeśli już mielibyśmy to robić, to jestem typem zawodnika zbliżonym raczej do Michała Łasko [Mateusz podobnie jak Michał jest graczem leworęcznym – przyp.red.]. Obaj wymienieni atakujący są świetni, ale Mariusz Wlazły lubi raczej szybkie piłki grane do skrzydła, natomiast Michał specjalizuje się w kończeniu piłek wysokich.

Dotąd w Jastrzębskim Węglu dostawałeś niewiele szans gry, głównie w awaryjnych sytuacjach, np. kiedy czołowych graczy trapiły kontuzje. Z jednej strony jako ambitny sportowiec pewnie chciałbyś występować na parkiecie w większym wymiarze czasu, a z drugiej strony zapewne masz świadomość, że wielu rówieśników marzy choćby i o tej roli, którą jak na razie spełniasz w silnej drużynie.

W poprzednim sezonie wystąpiłem w pięciu meczach: trzech ligowych pod nieobecność Michała Łasko, a także w benefisie Tomasza Wójtowicza i Lecha Łasko oraz Pucharze Polski. Poza tym były również epizody w meczach ligowych. Trzeba zwrócić uwagę na to, że mieliśmy trochę ciężką i napiętą sytuację. Potraciliśmy punkty z zespołami, z którymi nie powinniśmy sobie na to pozwolić. Walczyliśmy o jak najwyższe miejsce przed play-off, a ciągła gonitwa za czołówką uniemożliwiała luźniejsze podejście do meczów. Więc ci zawodnicy, którzy grali najwięcej, m.in. kadrowicze, nie mogli zejść i odpocząć. Może gdyby było inaczej, dostawałbym więcej szans pokazania się. Ale i tak uważam, że tragedii nie było. Wielu zawodników w moim wieku nawet nie dotknęło parkietu w PlusLidze. Jeśli nasza gra się ustabilizuje, będziemy grać spokojniej, to może w spotkaniach z potencjalnie słabszymi rywalami moich wejść na boisko będzie więcej. Myślę, że to doświadczenie z poprzedniego sezonu powinno zaprocentować.

W zeszłym roku dostałeś się na studia w Katowicach. Wiadomo, jaki jest status siatkówki w Polsce. Jak zatem reagowali Twoi koledzy i koleżanki ze studiów na to, że mają w grupie siatkarza z czołowego klubu PlusLigi?

Tak naprawdę to... nikt nie wiedział o tym, że gram w Jastrzębskim Węglu. Ale ja sam nie byłem na wielu zajęciach, w sumie zaliczyłem bodajże dziesięć wykładów. Starałem się łączyć sport z nauką, ale moja przygoda z uczelnią skończyła się w grudniu. Treningi uniemożliwiły mi dalsze studiowanie. Nie ukrywam, że jestem za to na siebie trochę zły. Z drugiej strony, jeżeli chciałbym coś robić na dwa fronty, to w siatkówce nie zrobiłbym takich postępów, jak przez ten rok. Czas, który musiałbym poświęcić na naukę, mogłem przeznaczyć na odpoczynek, porządne przygotowanie do treningu. Teraz, kiedy jestem już bardziej ograny, wiem z czym to się wszystko “je”, być może podejmę studia na miejscu w Żorach.



Zauważyłem, że jesteś wobec siebie bardzo krytyczny. Otwarcie przyznałeś na przykład, że do Jastrzębskiego Węgla trafiłeś mając duże braki w wyszkoleniu. Ludzie raczej niechętnie przyznają się do słabości. Ty nie masz z tym problemu?

Uważam, że samokrytyka jest potrzebna. Siatkówka to gra błędów. Chodzi o to, żeby swoje błędy naprawiać i nie odpuszczać elementów, w których są pewnie mankamenty, tylko jak najwięcej nad nimi pracować i dążyć do perfekcji. Bez tego niczego się nie osiągnie.

Jak układają się Twoje relacje z Michałem Łasko? Z jednej strony to największa gwiazda zespołu, zawodnik, który ciągnie jego grę. Ale z drugiej to także – jakby nie było – Twój konkurent do miejsca w wyjściowym składzie.

Podchodzę do tego raczej tak, że muszę go naśladować, żeby za jakiś czas godnie go zastąpić. Oczywiście zawsze mogę liczyć na podpowiedzi i pomoc z jego strony. Jeśli chce mi coś przekazać, to po prostu to robi. Ja również czasem pytam go, co zrobić w danej sytuacji, żeby było dobrze. Zatem: tak, jest to mój konkurent, ale na razie nie do przeskoczenia.

O takich zawodnikach jak Ty mówi się, że “nie mają układu nerwowego”. Na boisku rzadko okazujesz emocje. Naprawdę tak ciężko wyprowadzić Cię z równowagi, czy tak dobrze je maskujesz?

Będąc młodszym od kolegów, zwyczajnie nie mogę okazywać emocji! Trzeba być pewnym siebie, nawet cwanym. A mecz traktuję jak trening. Jeśli zablokuję rywala, to tak jakbym wykonał skuteczny blok podczas zajęć na koledze z mojego zespołu stojącym po drugiej stronie siatki. Dlatego odwracam się, zbieramy się z kolegami w kółko i cieszymy się wspólnie. Przesadne demonstrowanie swojej radości i wykrzykiwanie jej w stronę rywala pod siatką, jest nie na miejscu. I nie jest zgodne z duchem fair play. Ważny jest wzajemny szacunek dla przeciwnika. Siatkówka nie jest przecież grą kontaktową, jak boks. Gdybym sam trafił na chcącego mi w ten sposób uprzykrzyć życie zawodnika, nie byłbym pobłażliwy, ale starałbym się na nim odegrać swoją dobrą grą.

Wzorujesz się na Karolu Bieleckim oraz Sebastianie Świderskim, a więc sportowcach niezłomnych, którzy podnosili się po ciężkich urazach. To właśnie tę cechę cenisz szczególnie w sporcie?

W szczególności cenię waleczność oraz to, że dla sportu jest się gotowym poświęcić całe swoje życie i po każdej kolejnej kontuzji próbuje się wrócić, niezależnie od tego, co by się stało. Na takich ludzi trzeba patrzeć z podziwem i takich ludzi trzeba szanować, bo nie każdy potrafiłby się podnieść.

jastrzebskiwegiel.pl

Dziś mija 7 lat. Tak dawno, a wydaje się, jakby to było wczoraj. Bo… ,,Arek był Aniołem, a Anioły nie żyją na Ziemi…’’

sobota, 8 września 2012

Sparing z ZAKSĄ/Gierczyński:każdym meczu położę serducho na boisku.

Jastrzębski Węgiel ma swój pierwszy sparing w sezonie 2012/2013 za sobą. Ich przeciwnikiem była prowadzona przez byłego selekcjonera Polski, Daniela Castellaniego, ZAKSA Kędzierzyn Koźle. Sparing ostatecznie zakończyl się wynikiem 1:3 dla podopiecznych Argentyńczyka.


Mateusz Malinowski, atakujący Jastrzębskiego Węgla:

Jesteśmy trochę na innym etapie przygotowań co ZAKSA. W ostatnim czasie ostro pracowaliśmy nad kondycją i siłą fizyczną. Dopiero od tygodnia stoimy na boisku w określonych ustawieniach. Są nowi zawodnicy w zespole, staramy się dopiero wszystko łączyć, a to było nasze pierwsze przetarcie. Rywale wyglądali o wiele świeżej od nas. Byliśmy w obronie bardziej statyczni i ciężko nam się grało. Ale to wszystko jest do dopracowania. Kilka zagrań mieliśmy naprawdę niezłych. Wszystko zmierza w dobrym kierunku, a postępy będą w swoim czasie widoczne.

Sebastian Świderski, II trener ZAKSY Kędzierzyn-Koźle:

Wynik nie był dzisiaj najważniejszy, ale oczywiście każda wygrana cieszy. Bardziej chodziło nam jednak o sprawdzenie pewnych wariantów gry, udoskonalanie ich oraz eliminowanie błędów. Ważne, że mogliśmy się sprawdzić na tle bardzo mocnego rywala. Jesteśmy na takim etapie przygotowań, że dopiero zaczynami ćwiczyć “szóstki”. Choć za dużo tych zajęć nie było, to fajnie zaczyna nam to na boisku wychodzić. Wyszliśmy na to spotkanie bez określonej taktyki, była ona ustalana w trakcie spotkania. Jeśli chodzi o nowych graczy, to bardzo liczymy, że Fonteles da dużo naszej drużynie, nie tylko jeśli chodzi o grę, ale przede wszystkim charakter. On się nie boi, potrafi krzyknąć na kolegów, tacy zawodnicy są nam potrzebni. Łukasz Wiśniewski też z czasem na dobre wkomponuje się w zespół i będziemy mieli trzech środkowych na wysokim poziomie.


Jastrzębski Węgiel - ZAKSA Kędzierzyn-Koźle 1:3 (17:25, 25:20, 21:25, 10:15)

Jastrzębski Węgiel: Łasko, Steuerwald, Holmes, Polański, Martino, Kubiak, Wojtaszek (l) oraz Gierczyński, Malinowski, Zbierski.

ZAKSA Kędzierzyn-Koźle: Rouzier, Zagumny, Możdżonek, Gladyr, Fonteles, Ruciak, Gacek (l) oraz Pilarz, Wiśniewski, Witczak, Zapłacki, Koziura.


Kolejny z licznych wywiadów z oficjalnej strony klubu. Tym razem z Krzysztofem Gierczyńskim. Zapraszam do lektury :)


Marcin Fejkiel: W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że kariera sportowca bywa nieprzewidywalna. Miałeś zamiar zakończyć karierę w częstochowskiej hali Polonia, ale raczej nie będzie Ci to dane. Żałujesz?

Krzysztof Gierczyński, przyjmujący Jastrzębskiego Węgla: O chęci zakończenia kariery w Częstochowie mówiłem w momencie podpisywania kontraktu z AZS-em. Ale jak wiadomo życie pisze różne scenariusze, a doświadczenie pokazuje, że lepiej unikać kategorycznych stwierdzeń na zasadzie „nigdy nie mów nigdy”. Dostałem ofertę z Jastrzębia i na podstawie tego krótkiego okresu, od kiedy jestem w klubie, mogę z całą pewnością powiedzieć: „Nie żałuję”. Mam nadzieję, że będzie okazja usiąść wspólnie po sezonie i wówczas będę mógł powiedzieć, że podjąłem idealną decyzję.

W swoim siatkarskim CV masz medale MP, udział w Igrzyskach Olimpijskich, zdobycie pucharu krajowego oraz pucharu europejskiego Challenge. Właściwie brakuje Ci tylko złota mistrzostw Polski. Czy między innymi także dla tego trofeum znalazłeś się w Jastrzębiu?

Walczyłem o to upragnione „złoto” z Morzem Szczecin, AZS-em Częstochowa oraz Resovią Rzeszów i zawsze czegoś w tym finale brakowało. Może więc pod koniec kariery uda mi się ten cel zrealizować? W Jastrzębiu są wszelkie przesłanki do tego, bym mógł w ten sposób myśleć.

Jak oceniasz potencjał jastrzębskiego zespołu?

„Na papierze” ekipa wygląda bardzo dobrze. W teorii jest wszystko fajne, ale potrzebne nam jest ogranie. Jeśli wszystko „zaskoczy” na parkiecie, a drużyna będzie funkcjonować jako całość, to powinniśmy mieć powody do radości. Musimy jednak pamiętać, że inne czołowe drużyny, jak Rzeszów, Bełchatów czy Kędzierzyn mają równie mocne składy i podobne zamierzenia jak my.

Jak w ogóle traktujesz ten kolejny, jastrzębski rozdział w swojej karierze? Oczywiste jest, że jastrzębski klub liczy przede wszystkim na Twoje ogromne doświadczenie. Co Ty sam chciałbyś wnieść do drużyny?

Od kilkunastu lat gram na ligowym poziomie, staram się być profesjonalistą i wiem co do mnie należy. Zdaję sobie sprawę, jaką funkcję mogę pełnić w zespole i zapewniam, że w każdym meczu położę serducho na boisku.

Na swojej pozycji będziesz miał silną konkurencję. Czy wiesz już jaka rola przypadnie Ci w zespole? Miałeś okazję porozmawiać już z trenerem Bernardim na ten temat?

Nie, nie rozmawialiśmy na ten temat. Ale jedno jest pewne. Czeka nas mnóstwo meczów na różnych frontach, więc te siatkarskie puzzle mogą być układane w różny sposób, a każdy zawodnik będzie jednakowo potrzebny. Ważne jest, by cała drużyna potrafiła zagrać na wysokim poziomie. Zespoły walczące o wysokie cele cechuje właśnie to, że na boisko wchodzi zmiennik i ciągnie grę drużyny w górę, a nie w dół. Nikt z nas tanio skóry nie sprzeda, a szansę pewnie dostanie ten, kto w danym momencie będzie prezentował się lepiej.

Podołałbyś roli lidera, gdyby takowa ci przypadła w zespole?

Jeśli tylko będę się dobrze czuł, to dlaczego nie. Jednak z tego co zdążyłem się zorientować, ta rola na boisku przypisana jest do Michała Łasko.

Czy to już definitywnie Twój ostatni etap w karierze zawodniczej? Postawiłeś sobie datę graniczną, kiedy kończysz z graniem? I czy myślałeś już o tym, czym zajmiesz się później?

Zakładam, że siatkarsko rozwijać się już raczej nie będę (śmiech), więc za jakiś czas przyjdzie pewnie moment, by powiedzieć sobie „koniec”. Ale naprawdę trudno wyrokować, co będzie za rok czy dwa. Chciałbym, żeby ten czas kiedy powieszę buty na kołku, był zwieńczony sukcesem. Tego życzyłbym sobie i drużynie. A co potem? Mam papiery trenerskie, powoli zaczynam myśleć o tym, żeby podjąć pracę z młodzieżą. Całe życie jestem przy siatkówce, pracowałem z wieloma trenerami, stąd coraz bardziej się ku temu skłaniam. Choć te plany można jeszcze na jakiś czas odłożyć na półkę.

Dlaczego nigdy nie zagrałeś za granicą? Nie wierzę, że w szczytowym okresie swojej kariery nie miałeś propozycji z klubów zagranicznych?

Ha, teraz tak siedząc, też się zastanawiam (śmiech)! Te kilka lat wstecz przecież bym podołał. Ale jakoś nigdy nie było konkretów. Pojawiały się jakieś propozycje dotyczące Turcji, Włoch, ale bardziej w formie luźnych rozmów na zasadzie: „A może by...”. Z perspektywy czasu widzę, że można było spróbować.

Jaką największą wartość wyniosłeś przez te lata gry w siatkówkę?

Przede wszystkim ogromny bagaż doświadczeń. Zawód siatkarza jest specyficzny. Znajomych, kolegów, ma się w całej Polsce i na całym świecie, bo przecież gramy z zawodnikami z zagranicy. Ale trudno jest o trwalsze i bliższe przyjaźnie, bo w składach zespołów następują rotacje, częste zmiany. Niby są koledzy, ale nie ma koleżeństwa na lata. Cenne jest na pewno to, jakie zmiany przeszła nasza dyscyplina na przestrzeni ostatnich 10 lat.

Z tego punktu widzenia twoje pokolenie siatkarskie może czuć się wyjątkowo. Na waszych oczach i przy waszym udziale Polska na powrót stała się siatkarską potęgą. Co Twoim zdaniem zadecydowało o tak gigantycznym rozwoju tej dyscypliny w Polsce?

Jak sobie przypomnę moje początki w Morzu Szczecin...Ech...Na mecze przychodziło 1200-1300 widzów, ale tak naprawdę to zainteresowanie było lokalne, marginalne. Nie było szerszego przełożenia. Teraz jesteśmy... w co drugim domu. Można sobie nas oglądać jedząc obiad czy pijąc kawę. Oglądają nas rodziny, znajomi rozsiani po całym kraju. Rozmawiam z przedstawicielami innych dyscyplin i oni zazdroszczą nam tej popularności. Siatkówka jako sam produkt wskoczył na wyższy poziom dzięki telewizji. Trafili do nas świetni trenerzy z zagranicy, nasi trenerzy szkolili się za granicą, pojawiły się pieniądze, dzięki którym kluby mogły sprowadzać coraz to lepszych graczy, wreszcie przyszły sukcesy, które nakręciły dobrą koniunkturę wokół siatkówki. Teraz zespoły są dobrze przygotowane, skończyła się „partyzantka”, powstały piękne hale, wzrosła rozpoznawalność zawodników, a wszystko w ryzach trzymają media, które kreują gwiazdy.

Jak to jest, że ani waszemu świetnemu pokoleniu urodzonemu w latach 70-tych nie było to dane osiągnąć sukcesu na IO, a młodszym kolegom urodzonym o dekadę później też się nie powiodło?

Ciężko postawić jakąś sensowną diagnozę. Tych teorii jest sporo. Nie wiem, co się stało w Londynie. Apetyty po sukcesach osiągniętych za kadencji trenera Andrei Anastasiego były duże i wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze. Ale w sporcie tak to bywa. Sam byłem na Igrzyskach w Pekinie, mieliśmy fajny zespół i dużą szansę, a odpadliśmy z Włochami w ćwierćfinale, przegrywając o zaledwie dwie piłki. Oprócz dobrego przygotowania trzeba mieć jeszcze trochę szczęścia. Najlepszy dowód? Występy polskich ciężarowców w Londynie. Marcin Dołęga był pewniakiem do medalu, ale coś mu nie poszło i został z niczym, a jego kolega, na którego nikt nie stawiał [Bartłomiej Bonk] czuł się lepiej podczas rywalizacji i już do końca życia będzie medalistą olimpijskim.

Na koniec możesz powiedzieć, jakie cechy trzeba posiadać, żeby zostać dobrym siatkarzem?

Na myśl przychodzą mi cechy, które doskonale pasują także do określenia kogoś dobrym sportowcem czy dobrym człowiekiem w ogóle. To: niezłomność, dążenie do wyznaczonych celów, upór, bo przez te wszystkie lata człowiek nie raz borykał się z kontuzjami i problemami, i trzeba było z tego wyjść. Także hart ducha, coś co pozwala pomóc w pisaniu kolejnego rozdziału w życiu. U mnie niebawem skończy się jeden i trzeba będzie rozpocząć następny od nowa.

jastrzebskiwegiel.pl

Jutro wybieram się na Memoriał Arka Gołasia. Po raz pierwszy mam przyjemnośc uczestniczenia w tej imprezie, więc bardzo się cieszę. Ten rok jest dla mnie bardzo siatkarski! ;) Pozdrawiam.

niedziela, 2 września 2012

Damian Wojtaszek: Oni są tylko ludźmi, nie maszynami.

Gotowi? :)
Witam. Jak tam przed pierwszym dzwonkiem? Dla mnie to będą i tak tylko trzy dni w szkole do listopada, więc w sumie te wakacje się tak definitywnie nie skończyły. To co będzie później, to już swoją drogą, ale na razie staram (a raczej staramy z klasą) się o tym nie myślec. Nie wykluczone że w okolicach listopada będę musiała zawiesić bloga z powodu nawału nauki, bo w końcu będziemy musieli przez miesiąc zrobić to co inni przez trzy miesiące robili. Ale nie warto sie denerwować na zapas. Najpierw odbębnimy te 6 tygodni praktyk i później będziemy płakać ;-)



Strona jastrzebskiwegiel.pl zmieniła swój wyglad. Na calkiem korzystny! Chyba najlepszy jaki był do tej pory. Na stornie zaszły naprawdę wielkie zmiany, nie tylko związane z oprawą graficzną. Dodano też wiele nowych zakładek, które uatrakcyjniają stronę. Są to miedzy innymi wywiady z zawodnikami, felietony, tematyczne galerie itd. Wszystko jest przejrzyście ułożone i stroną naprawdę ciekawie się przegląda. Wystarczy kilka minut żeby się z nią zapoznac, a później to już tylko radość z korzystania.
Wiadomość błaha, ale myślę że dla osób które odwiedzały klubową stronę bardzo ważna, bo w końcu strona, która nie okazuje się porażką. Tak, nazywajmy rzeczy po imieniu. Prezentuje sie ona nie tylko dobrze wizualnie. W końcu ktoś sumienny i zaangażowany się zabrał za nią i można znaleźć praktycznie wszystko, co nas interesuje. Zapraszam was do odwiedzenia, choćby jednorazowego ;-)

W związku z nową stroną pojawiło się mnóstwo nowych wywiadów. Będę je stopniowo zamieszczała na blogu. Na pierwszy ogień wywiad z naszym nowym libero, Damianem Wojtaszkiem. Zawodnik odpowie na pytania dotyczące pierwszego wrażenia, jakie wywarł na nim nowy klub, występu Polaków na IO, swojej przyszłości i przygody z baseballem. Zachęcam do lektury. Ten i inne wywiady znajdują się na stronie jastrzebskiwegiel.pl


Marcin Fejkiel: Co w Twoim przypadku okazało się decydującym argumentem przy wyborze oferty Jastrzębskiego Węgla? 

Damian Wojtaszek, libero Jastrzębskiego Węgla: Po sezonie wygasł mój dwuletni kontrakt z Politechniką Warszawską. sytuacja klubu ze stolicy była nieciekawa, od dłuższego czasu mówiło się o tym, że nie wiadomo, jaka czeka go przyszłość i co z nim dalej będzie. Pod koniec sezonu okazało się, że pojawiło się zainteresowanie moją osobą i coś się w tym temacie ruszyło. Przyszła konkretna oferta między innymi z Jastrzębskiego Węgla. Zdecydowałem się ją przyjąć, bo chcę z tym klubem powalczyć o jak najwyższe cele. Nie ukrywam, że kierowałem się również opinią Michała Kubiaka,
z którym jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Michał wypowiadał się o jastrzębskim klubie w samych superlatywach.

Związałeś się z nowym klubem trzyletnią umową. Czy to oznacza, że zamierzasz osiąść na Śląsku na dłużej?

Ciężko dzisiaj przewidzieć, jak będzie. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. Wiele zależeć będzie od tego, co pokażę na boisku. Miejmy nadzieję, że obie strony będą zadowolone.

Z jakim nastawieniem podchodzisz do tego, że przypadnie Ci rola następcy Pawła Ruska, a więc zawodnika, który w ostatnich latach był najdłużej grającym w klubie siatkarzem i który stał się ulubieńcem miejscowych kibiców?

Postaram się przekonać kibiców do siebie moją dobrą grą, bo to najważniejsze. Im, jak i mi, oraz innym zawodnikom, najbardziej zależy na wyniku, to się liczy. Wierzę, że fani mnie zaakceptują. Ja, podobnie jak mój poprzednik, też grałem długo w jednym klubie, broniłem barw w Warszawie przez sześć lat i wiem, jak się na taką pozycję ulubieńca kibiców pracuje.

Jakie są Twoje pierwsze wrażenia wynikające z pracy z trenerem Lorenzo Bernardim? Ujął Cię czymś szczególnym? Zauważasz jakieś różnice w porównaniu z warsztatem poprzednich szkoleniowców?

Trener jest stuprocentowym profesjonalistą. Całkowicie oddaje się treningom i meczom. Od razu widać, że siatkówka jest całym jego życiem i chce wszczepić to zespołowi. Życzyłbym sobie, żeby nasza współpraca dalej układała się tak dobrze jak dotychczas, a szlify zdobyte u niego okazały się owocne.

Większość zawodników, którzy trafiają do Jastrzębia, podkreśla świetną organizację klubu. Jakie są twoje odczucia pod tym względem?

Pierwsze co zwróciło moją uwagę to właśnie fakt, że organizacja w klubie jest na najwyższym poziomie. Wszystko czego potrzebujemy do pracy, mamy zapewnione. Przed pierwszym treningiem sprzęt czekał już na nas w szatni. Nikt z nas nie może narzekać, sprawy organizacyjne są dopięte na ostatni guzik.

Wybrałeś stabilny organizacyjnie i finansowo klub, ale za to musisz liczyć się ze znacznie większą presją aniżeli u poprzedniego pracodawcy. Jastrzębski klub co roku aspiruje do mistrzostwa kraju. Jak sobie radzisz z presją w sporcie?

Mnie presja nie paraliżuje, wręcz przeciwnie, mobilizuje. W Politechnice też były stawiane wysokie cele, też wymagano od nas jak najlepszej gry i wyników. Jako zespół potrafiliśmy się postawić najlepszym ekipom w lidze i rywalizować z potentatami jak równy z równym. W Jastrzębiu po mojej stronie boiska będzie tak wielu wspaniałych zawodników, że wierzę, że możemy śmiało walczyć o najwyższe laury.


W dwóch ostatnich latach Twoja świetna gra w barwach Politechniki Warszawskiej zaowocowała powołaniem do szerokiej kadry reprezentacji prowadzonej przez Andreę Anastasiego. Kiedy nastąpi następny krok i wejście do wąskiego grona kadrowiczów?

Na razie chcę się pokazać z jak najlepszej strony w klubie. Ufam, że współpraca z trenerem Bernardim potwierdzi to, że jestem bardzo wartościowym oraz perspektywicznym zawodnikiem i przyjdzie czas, że załapię się do ścisłego grona kadrowiczów. Jednocześnie mam świadomość tego, że muszę jeszcze sporo popracować, by na stałe zagościć w reprezentacji.

Spytam trochę z przymrużeniem oka. Czy dopóki karierę kontynuuje Krzysztof Ignaczak jest to w ogóle możliwe?

Faktem jest to, że Krzysiek Ignaczak jest najlepszym libero w Polsce oraz jedną z czołowych postaci na tej pozycji na arenie międzynarodowej. Najlepszym dowodem na to są nagrody indywidualne jakie otrzymuje przy okazji dużych imprez siatkarskich. Nic dziwnego zatem, że selekcjoner konsekwentnie na niego stawia. Zwyczajnie na to zasłużył. Pozostaje mieć nadzieję, że na młodych też przyjdzie czas.

Jak przyjąłeś występ polskiej reprezentacji na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Dlaczego Twoim zdaniem biało-czerwonym się nie powiodło?

Byłem na kadrze przez osiem tygodni i wiem, że chłopaki ciężko pracowali. Byli zmotywowani i przygotowani, żeby osiągnąć dobry wynik zarówno w Lidze Światowej, jak i na Igrzyskach. Trzeba się pogodzić z tym niepowodzeniem w Londynie. Oni są tylko ludźmi, nie maszynami. Powinniśmy się cieszyć i docenić, że wygrali prestiżową Ligę Światową, bo przecież udaje się to nielicznym. Nieraz zdarza się tak, że zabraknie sił czy zawiedzie inny ważny element, czego efektem jest przegrana. Z drugiej strony całe piękno sportu polega właśnie na tym, że jest nieprzewidywalny. Tym razem się nie udało, ale życie toczy się dalej, na tym się nie kończy. Jest jeszcze co zdobywać.


Mówisz, że Twoim sportowym marzeniem jest występ na Igrzyskach. Ile procent szans dałbyś dzisiaj na to, że stanie się to Twoim udziałem już za cztery lata w Rio de Janeiro?

Przyznam, że teraz o tym nie myślę. Przede mną inne priorytetowe cele, inne aspiracje. Zaczyna się sezon ligowy, ciężka harówka, dużo wylanego potu. To ma przełożyć się na dobry wynik, realizację przedsezonowych założeń. A jeśli trener reprezentacji zauważy, że jestem gotowy, to ja jak najbardziej podejmuję wyzwanie. Wiem jednak, że to będzie długa droga.

Pomówmy o początkach Twojej kariery. Skąd u Ciebie jako miliczanina to zamiłowanie do siatkówki? Twoje rodzinne miasto nie ma spektakularnych osiągnięć z tej dyscyplinie?

W Szkole Podstawowej Nr 2, do której uczęszczałem w Miliczu, gdzie dyrektorem był pan Piotr Lech, któremu dużo zawdzięczam, powstała klasa o profilu siatkarskim. Braliśmy udział w różnych turniejach, mistrzostwach Polski. Będąc w gimnazjum zostałem zauważony przez przedstawicieli kilku klubów juniorskich, którzy próbowali mnie namówić na naukę i grę dla nich. Jednak wtedy, nie byłem jeszcze na to gotowy. Zdecydowałem się dopiero po pierwszej klasie liceum, kiedy dostałem propozycję z MOS-u Wola Warszawa od trenera Krzysztofa Felczaka. Docenił mnie i uwierzył we mnie, jak byłem na zgrupowaniu kadry juniorów, gdzie trenowała również reprezentacja Polski "B" dowodzona właśnie przez trenera Felczaka. Zaproponował mi naukę w Warszawie, internat z wyżywieniem. Później nastąpiło płynne przejście z MOS-u do Politechniki Warszawskiej.

W wywiadach podkreślasz, że to właśnie za sprawą wymienionego wyżej szkoleniowca znalazłeś się na siatkarskich salonach.

To prawda. Dzięki niemu zrobiłem ten pierwszy, poważny krok i zostałem wprowadzony do profesjonalnej siatkówki. Pod jego wodzą rozegrałem swój pierwszy mecz w PlusLidze w wieku 17 lat.

Podobno w dzieciństwie próbowałeś swoich sił także w baseballu? Dlaczego zarzuciłeś ten pomysł?

To stara przygoda. Milicz to małe miasto, w którym każdy chciał spróbować czegoś innego. Nie było różnorodnych dyscyplin sportowych, jak w innych większych miastach. Gdy utworzono sekcję baseballa, od razu zapisałem się. Mnie akurat ciągnęło do baseballa. I muszę przyznać, że całkiem dobrze mi się wiodło – znalazłem się w reprezentacji Polski młodzików czy kadetów. Trenowałem trzy lata, siatkówka jednak wzięła górę. Dziś z baseballem nie mam styczności. Chyba z 10 lat nie miałem rękawicy na ręku i teraz nawet bałbym się tę piłkę złapać (śmiech).